Ludzki problem
Prowadzenie miejsc takich jak Królestwo Bez Kresu niesie ze sobą różne ryzyka. Największe z nich jest oczywiście związane z finansowaniem. Drugie z zarządzaniem. W przypadku KBK oba ryzyka udało się mocno ograniczyć dzięki blockchainowi i tokenizacji. Znaczący jest tu fakt, że głos uzależniony jest od wkładu. I to całkiem dobrze działa. Nie rozwiązuje jednak problemu przyciągania przez takie miejsca... dziwnych ludzi.
Oczywiście dziwni ludzie dziwnym ludziom nie równi. Są bardzo różne typy i każdy przypadek jest odmienny. Raz będzie to gość od głagolicy, innym razem stary nacjonalista wciskający mi "Szczerbce" z lat 90-tych i podręczniki do nauki ukraińskiego (sic!), jeszcze innym razem Romowie z Algierii obwieszeni złotymi łańcuchami. Zwykle jednak są to pojedyncze epizody i wizyty takie nie stanowią żadnego problemu dla funkcjonowania Królestwa.
Problem zaczyna się, gdy pewien specyficzny typ krindżowych ludzi upodoba sobie KBK i zaczyna bywać coraz częściej. Mieliśmy taki problem w Rzeszowie. Nazwijmy go Panem Dwanaście Groszy. Dlaczego akurat tak? Pamiętam jak przyszedł po raz pierwszy z wielkim, czerwonym plecakiem turystycznym. Opowiedziałem mu o KBK. Posłuchał, wypił herbatę, pokręcił się. Wychodząc rzekł "Super miejsce! Muszę was wesprzeć!" i wrzucił do skarbonki monety. Przed końcem dyżuru ją otworzyłem. Na dnie było... 12 groszy. Zwykle nie wrzucał nic. W przypływie hojności kiedyś zdarzyło mu się ofiarować złotówkę.
Problem z Panem Dwanaście Groszy był taki, że było go pełno w mieście. To taki typ, który nic innego nie robił tylko chodził na wszystkie darmowe imprezy. No i na tych imprezach napotkanym ludziom opowiadał o "darmowej herbaciarni" na Piłsudskiego. Była to jego misja i uważał, że wyświadcza nam tym wielką przysługę. Nikt normalny oczywiście nie przychodził, bo jego rekomendacja była antyreklamą. Pojawiało się za to całe spektrum krindżowych osobników. Ale Pan Dwanaście Groszy był chyba najgorszy. Bo wracał. Dosiadał się do ludzi bez pytania, wchodził im w zdanie i skazywał ich na swoją żenującą obecność. Przy czym żadne aluzje i sygnały nie docierały do niego. Był na nie całkowicie odporny. Ignorowanie czy nie odpowiadanie nic nie dawało, bo Pan Dwanaście Groszy żył w swoim świecie. Społeczność rzeszowskiego KBK miała go dość, ale nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji. Oczywiście można było mu powiedzieć wprost, by sobie poszedł i nigdy nie wracał, ale nikt nie chciał robić kwasów. Bycie niemiłym przychodziło nam z trudem, a i to za bardzo nie działało. Niestety jest to jeden z największych mankamentów pełnej otwartości, że trudno pozbyć się upierdliwych osobników. No bo niby jak to zrobić?
Problem udało się rozwiązać dopiero po kilku miesiącach dzieląc KBK na dwie części i wprowadzając paszporty. Wniosek paszportowy Pana Dwanaście Groszy został odrzucony z następującym uzasadnieniem:
Namiestnik Królestwa Bez Kresu podjął decyzję o ODRZUCENIU wniosku paszportowego przedłożonego przez A***** H****. Decyzję poprzedziły społeczne konsultacje, z których wynika, że Wnioskodawca upowszechniał nieprawdziwe informacje jakoby KBK było lokalem z darmową herbatą, sam też tak traktując to miejsce. Należy tu zaznaczyć, że brak cennika nie oznacza wcale, że herbaty są za darmo lub za półdarmo. Co więcej, Wnioskodawca spożywał alkohol na obszarze Królestwa Bez Kresu, łamiąc tym samym obowiązujące prawo.
W odpowiedzi przyszedł mail:
W porządku. W związku z odmową otrzymania wsparcia, które zaoferowałem Królestwu Bez Kresu, KBK go nie otrzyma. Gdyby KBK było na prawdę w potrzebie to nie pogardzilibyście żadną formą wsparcia. Wystarczyło trochę dobrych chęci czy dialogu a na pewno byśmy się dogadali. Ale jak nie to nie, poświęcę swój czas na wsparcie kogoś kto bardziej potrafi docenić chęć pomocy czy współpracy.
Obraził się i przestał przychodzić. Cóż, on naprawdę był święcie przekonany o tym, że wszyscy pragnęli jego towarzystwa a jego inicjatywy (zawsze wyjątkowo pokręcone pomysły) są genialne.
Niestety nie było to rozwiązanie trwałe, bo po jakimś czasie Pan Dwanaście Groszy wrócił jakby nigdy nic, ze swoim tradycyjnym "no hej". Problem zniknął raz na zawsze dopiero wraz z zamknięciem rzeszowskiego KBK. Przynajmniej ten jeden konkretny.
Niestety nie jest to odosobniony przykład. Ryzyko pojawiania się takich ludzi to chyba najsłabsze ogniwo koncepcji otwartej enklawy. Problem przyrównać można do nieodwzajemnionej miłości. Ktoś naprawdę w swoim wewnętrznym przekonaniu chce dobrze, ale efekty są zupełnie odwrotne. Różnica jest tylko w skali. W przypadku pechowego zakochania jest to zwykle sytuacja 1 na 1. Z kolei w miejscach takich jak KBK musi się z tym borykać społeczność. Nawet jeśli nie cała, to duża jej część.
- Co więc powinno być ważniejsze - prawo jednostki czy komfort większości?
- Czy w imię dbania o interes otwartej enklawy (w tym jej przetrwanie) powinno się wykluczyć kogoś tylko dlatego, że jest irytujący?
- Czy można skutecznie wytłumaczyć osobie żyjącej w swoim wyimaginowanym świecie, że swoją obecnością tak naprawdę szkodzi inicjatywie, której chce pomóc?
Dobre pytania na Practical Philosophy Club...
KBK można wspierać:
You received an upvote ecency
Ej to nie wolno spożywać alkoholu? 🤣
Co do zasady tak, żeby właśnie unikać kłopotów. Alternatywnym rozwiązaniem byłoby (jak w Misiu) wpuszczanie tylko ludzi w krawatach :P
Lepiej nie
Nie tylko na Practical Philosophy Club, ale przede wszystkim na spotkanie wolontariuszy, mysle, ze działanie i mierzenie sie z tym musi byc kolektywne.
@mynewlife, pełna zgoda, tylko zawsze ktoś jako pierwszy musi te trudne pytania zadać.
Ehhhh
Wiem, że to nie meritum posta ale wydaje mi się dość straszne, że piszesz o gościu tak bezdusznie jakbyś w ogóle nie starał się go poznać(choćby z poczatk)czy częściowo zrozumieć. Całość wpisu poruszająca i skłaniająca do refleksji. W Krakowie jest na ile wiem śtała grupa/gwardia kursująca od wernisażu do wernisażu. :)
Zgadza się, to nie meritum posta. Kilka lat poźniej wypłynęły do sieci jego konwersacje z 14-latkami (a gość był po 30-tce), więc nawet nie chcę starać się go zrozumieć. Ale tego wtedy nie wiedzieliśmy.
Sedno tej historii jest takie, że jeśli faktycznie chciał pomóc KBK, to najlepsze co mógł zrobić to w ogóle nie przychodzić, bo przez niego ludzie czuli się niekomfortowo. Nie jedna czy dwie osoby, ale większość. Obawiam się jednak, że nie był tego świadomy bo w jego mniemaniu był cool osobą. A do tego nikt mu tego bezpośrednio nie powiedział. Najgorzej jednak, jeśli ktoś wie, że irytuje innych (bo zostało mu to jasno powiedziane), wie że przez niego duża część ludzi czuje się niekomfortowo a i tak (jak na złość) się pojawia. Pytanie brzmi: co trzeba zrobić by zrozumiał, że bardziej szkodzi niż pomaga, odpuścił i przestał przychodzić?
Jeszcze do niedawna miałem wrażenie, że zapadł się pod ziemię, ale widziałem go ostatnio kilka razy :P
Wprowadzenie regulaminu. Zainteresowani ludzie chętnie dostosują się do imprezy, a swoje pojedyncze odpały (jeśli takie są, a mogą się zdarzyć) schowają do kieszeni lub "wyciszą" na czas przebywania w KBK. Kiedyś czytałem, że tak powstały pierwsze regulaminy klubów w historii - coś się nie podobało społeczności? dopisywali to do regulaminu.
Takie imprezy jest jak lep na wszystkich zaburzonych, odklejonych, chciwych i samotnych ludzi. Imo lepiej wprowadzić regulamin niż nie.
No niby jest konstytucja i ustawy, ale niektóre kwestie oddziela bardzo cienka linia.
Nie wiem, jak to u Ciebie wygląda. Może na takich ludzi sprawdzi się taki uproszczony regulamin z największymi problemami, z jakimi się zmagasz? Widziałem w UK, na róznych szczeblach i w różnych miejscach (najczęściej w pracy) regulaminy, spis zasad etc. w różnej formie i w różnych miejscach. Wielu miejscach. Dowiedziałem się w trakcie pobytu, że takie coś pomaga, bo informacje lepiej zapadają w pamięci.