Zgubna pycha rozumu
Początkiem drogi do komunizmu, tą pierwszą myślą, która kieruje człowieka na bagna regulacjonistycznego piekła, jest przekonanie, że inni ludzie w błędny sposób wydają swoje pieniądze i że "należy coś z tym zrobić". Wydają mnóstwo pieniądzy na fajerwerki, a można by za to zbudować kilka szpitali. Albo ufundować ileś tam czołgów dla popieranej przez nich strony aktualnie toczącej się wojny. Kupują więcej modnych ubrań, niż im potrzeba, a można by za to wysłać całe statki z żywnością do głodujących krajów. I domagają się regulacji, które zmusiłyby innych ludzi do przekierowania swoich wydatków na cele, które są zdaniem tych mądrali słuszniejsze.
W następnym kroku domagają się interwencji w zarobki. Dlaczego piłkarze zarabiają tak dużo, a pielęgniarki tak mało? Albo piłkarki. Trzeba jednym zabrać i dać innym. Nie może jakiś "dziki", "bezrozumny" rynek o tym decydować. Nie mogą o tym decydować jacyś zwykli ludzie swoimi codziennymi wyborami. O tym powinni decydować ludzie lepsi, odpowiednio wykształceni, "specjaliści", choć tak naprawdę często po prostu ignoranci, którzy zbudowali sobie poczucie wyższości nad "ciemnym ludem".
Ładnie to zjawisko wyraża polski tytuł ostatniej książki napisanej przez Friedricha Augusta von Hayeka: "Zgubna pycha rozumu" (tytuł oryginału to "Fatal conceit", czyli bardziej "fatalne zarozumialstwo"). Opisywane zjawisko to swego rodzaju patologiczna przypadłość wielu intelektualistów, która polega na przekonaniu, że oni lepiej wiedzą od "plebsu", co dla niego lepsze i "dla jego dobra" muszą mu odebrać decyzyjność i "wprowadzić porządek", który z czasem przybiera postać centralnego planu. I dając działać tym "intelektualistom" w którymś momencie budzimy się zniewoleni, w państwie totalitarnym. Bo to właśnie wolny rynek najlepiej alokuje zasoby i prowadzi do dobrobytu, a światłe intencje samozwańczych ulepszaczy świata kończą się zawsze tak samo.