Populizm jako "słowotłuk" i jego kontrdefinicja

avatar

Populizm ostatnich latach stał się terminem będącym narzędziem politycznym, służącym do urabiania społeczeństwa i zwalczania opozycji, która mogłaby zaszkodzić władzy tyranicznych i skorumpowanych "elit politycznych". Czyli, idąc za narzucaną nam definicją, że niby samo budowanie społecznego oporu wobec "elit" i podział na ludzi normalnych vs obłąkane elity jest jakąś manipulacją.

Definicja populizmu wg Wikipedii

W istocie bynajmniej nie jest takową - to normalna, oddolna reakcja obronna w społeczeństwie. Tak definiowany "populizm" to jeden ze "słowotłuków" odwołując się do terminu sformułowanego przez nieodżałowanej pamięci profesora Wolniewicza. Warto zwrócić uwagę, że do niedawna obowiązywała inna definicja "populizmu" - bez tego odwoływania się do walki z elitami. W internetowym Słowniku Języka Polskiego wciąż jeszcze - na dzień publikacji tego tekstu - możemy znaleźć klasyczną definicję, w której nie ma nic o "sprzeciwie wobec elit":

Clipboard02-2.jpg

Ja jako kontrę do nowej, subwersyjnej wersji znaczenia tego słowa proponuję nieco zmodyfikowaną wobec klasycznej definicję populizmu, którą stosuję wobec ugrupowań politycznych, które jak do tej pory mają w swoich rękach stery władzy w ostatnich paru dziesiątkach lat. Populizmem wg mojej definicji jest:

Wykorzystywanie dla budowania poparcia politycznego różnego rodzaju błędnych przekonań, mitów krążących w społeczeństwie i aktywnie podsycanych przez usłużne elitom politycznym media, a także błędów poznawczych ze szkodą dla samego społeczeństwa, a zyskiem dla umocnienia władzy "elit".

Przykłady prawdziwego populizmu:

  • Programy socjalne (redystrybucja podatków), np. program 800+ albo 13 emerytura. Służą one przekupywaniu społeczeństwa jego własnymi pieniędzmi, ale w rezultacie społeczeństwo jako całość biednieje, bo redystrybucja zawsze ma swój koszt oraz zaburza naturalne procesy ekonomiczne w społeczeństwie. Politycy natomiast mogą dzięki temu pozować na darczyńców, a czasami nawet mieć władzę w rozdzielaniu tych pieniędzy, tak żeby petenci w różny sposób mogli się im podlizywać.

  • Regulacje i koncesje, które utrudniają wejście do danego zawodu. Grupie społecznej, która wykonuje dany zawód wydaje się to korzystne, bo blokuje im napływ konkurencji. To zmniejsza presję podażową i pozwala im albo podnieść ceny albo uniknąć ich obniżania. Społeczeństwu przedstawia się to jako regulację, która np. zwiększy jakość danej usługi, bez wspominaniu o wpływie na ceny. Grupa, która jest zainteresowana wejściem do danej grupy zawodowej i mogłaby protestować jest z reguły znacznie mniejsza od grupy już będącej w danym zawodzie oraz większości ludzi przekupionych lub oszukanych. Zmiana wydaje się im korzystna, mimo że w rzeczywistości wzrosną ceny, a więc dobrobyt ogólny spadnie.

  • Zakazy i nakazy "dla bezpieczeństwa". To szeroka kategoria. Czasami, niektóre z tych zakazów w pierwszej fazie ich wprowadzania rzeczywiście dają jakiś efekt w postaci zwiększonego bezpieczeństwa (kosztem wolności), ale z czasem są przeciągane coraz bardziej, do granic absurdu, z fałszywym uzasadnieniem wg schematu: "gdyby tej regulacji nie było, to nastąpiłaby taka czy owaka katastrofa".

  • Najbardziej charakterystycznym zakazem jest ograniczenie w dostępie do broni. Wykorzystuje się pozorny, fałszywy obraz jakoby łatwa dostępność do broni powodowała wiele morderstw. W rzeczywistości taki związek nie istnieje. Wśród krajów o szerokim dostępie do broni są zarówno takie z wysokim, jak i bardzo niskim odsetkiem strzelanin ze skutkiem śmiertelnym. Przykładowo w Szwajcarii, gdzie jest więcej broni, ginie w strzelaninach 6 razy mniej niż w Szwecji, gdzie broni w rękach obywateli jest mniej. O liczbie morderstw decydują zupełnie inne czynniki, a jednostkowe przykłady (USA) wykorzystywane są do manipulowania społeczeństwem. Ograniczenia w dostępie do broni uderzają w praworządnych obywateli, pozbawiając ich możliwości obrony, a na przestępców mają znikomy wpływ. Najważniejsze jednak, że rozbrojone społeczeństwo jest mniej groźne dla władzy, która może sobie pozwolić na więcej nadużyć.

  • Innym populistycznym "zakazem dla bezpieczeństwa" jest doprowadzenie do absurdu limitu spożycia alkoholu przez kierowców. O ile faktycznie pijany kierowca może mieć słabą kontrolę nad pojazdem i wysoką szansę na spowodowanie kolizji, to przy obecnych, skrajnie wyśrubowanych normach (0.2 promila), "pijanym kierowcą" staje się ktoś, kto wypił jedno piwo. Ewentualne osłabienie refleksu i zdolności do oceny sytuacji w wyniku tego straszliwego upojenia alkoholowego jest znacznie mniejsze od tego, które powoduje np. przeziębienie albo lekkie niewyspanie. Jednak ten absurdalny limit znajduje szerokie społeczne poparcie na mocy pewnych przesądów społecznych i przesadnego, nierozsądnego podejścia do tematu. Dodatkowo media podsycają ten owczy pęd, zmanipulowanymi nagłówkami, straszeniem jednostkowymi przypadkami wypadków, gdzie kierowca był faktycznie mocno pijany (powyżej promila alkoholu), a i instytucje podają zmanipulowane statystyki, gdzie w każdym przypadku wypadku spowodowanego przez osobę, która przekroczyła dozwolony poziom alkoholu, zakłada się, że to właśnie alkohol był przyczyną zdarzenia drogowego (a nie jakaś inna okoliczność). Pobocznym szaleństwem są propozycje wprowadzenia zakazu obrotu alkoholem na stacjach paliw, tak jakby kierowcy nie mogli się oprzeć zakupowi "flaszki" przy okazji tankowania i przez to prowadzili pijani. W rzeczywistości alkohol na stacjach kupuje się w celu spożycia go w domu, bardzo często wręcz przez osoby poruszające się pieszo, bo stacje stały się też przy okazji całodobowymi sklepami.

  • Zwiększanie zakresu dostępności i legalności aborcji. Większość ludzi postrzega możliwość poddania się aborcji jako formę wolności. To jest oczywiście wolność pozorna, dawniej zwana "swawolą", która odbywa się na koszt życia innego człowieka. Jednak w sytuacji, gdy tego drugiego człowieka, który zostaje skazany na śmierć nie mają okazji poznać, a najczęściej nawet zobaczyć, wielu ludzi wyobraża sobie, że to jest "decydowanie o własnym ciele". I wielu populistycznych polityków to wykorzystuje, zwłaszcza że podlizywanie się motłochowi w tym temacie nic nie kosztuje. A strata dla społeczeństwa jest jednoznaczna - jest to strata w zabitych, bezbronnych ludziach. Podstawowym zadaniem państwa jest dbanie o to, żeby członkowie społeczeństwa się wzajemnie nie pozabijali i nie pookradali. To przede wszystkim dlatego powołaliśmy taki byt jak państwo.

  • Tzw. "prawa zwierząt". Podmiotem prawa może być oczywiście tylko człowiek, bo tylko on dysponuje świadomością pozwalającą zrozumieć istotę regulacji prawnych. Ewentualnie hipotetyczni inteligentni obcy spoza Ziemi lub prawdziwa sztuczna inteligencja, jeśli takowa kiedyś powstanie. Zwierzęta są własnością ludzi, nawet te dzikie (są własnością państwa) i służą ich potrzebom. Na mocy zwyczaju regulujemy sposoby postępowania z niektórymi zwierzętami, bo ze względu na wzajemne podobieństwa jako istoty żywe, jest nam przykro, kiedy niepotrzebnie cierpią. Jednak od kilkudziesięciu lat mamy do czynienia z czymś, co określane jest jako "syndrom Bambiego", przez który wielu ludzi postrzega zwierzęta w sposób nieracjonalny. To właśnie pod to zaburzenie poznawcze proponowane są i wprowadzane kolejne powiększenia zakresu sankcji w ramach "praw zwierząt" do zupełnie absurdalnego poziomu, zrównującemu np. przemoc wobec zwierzęcia do przemocy wobec człowieka (a niektórzy "bambiniści" domagają się jeszcze więcej).

  • Obiecywanie zbyt wysokich kar za np. pedofilię i generalnie układanie prawa pod emocje. Tutaj populizm wykorzystuje słuszne potępienie społeczne tego czynu w połączeniu z niedostatkami logicznego myślenia u większości ludzi. Chodzi o to, że kary w systemie sprawiedliwości powinny mieć jakąś hierarchię i stopniowalność pozwalające im wpływać na społeczeństwo w sposób prewencyjny. Jeśli jakiś polityk obieca najwyższy możliwy wymiar kary za gwałt na dziecku, to wprowadzenie takiego prawa sprawi, że wzrośnie liczba dzieci zamordowanych przez pedofilów, bo części z tych dewiantów po prostu będzie się opłacało zabicie ofiary, skoro ewentualna kara w razie "wpadki" i tak będzie taka sama. Zaburzony zostanie system sprawiedliwości. Przeciętny wyborca nie będzie w stanie przewidzieć takich konsekwencji i liczyć się będzie dla niego tylko pozornie sprawiedliwe hasło. A podnoszenie wysokości kar nie rozwiąże problemów z wykrywalnością przestępstw czy opieszałością i nierzetelnością sądów.

  • Wynagrodzenie minimalne. Jego utrzymywanie i podwyższanie jest jednym z najbardziej populistycznych postulatów, wykorzystujących błędy i niedostatki logicznego myślenia u większości społeczeństwa, do tego stopnia, że obecnie niemal nikt z polityków nie może sobie pozwolić na postulat pełnej likwidacji wynagrodzenia minimalnego. Ludzie błędnie uważają, że wynagrodzenie minimalne zwiększa czyjekolwiek zarobki, a w istocie jest to tylko i wyłącznie zakaz pracy dla osób, których wartość pracy jest poniżej określonego poziomu. Skutkami tej regulacji są zwiększenie poziomu cen, bezrobocia oraz spłaszczenie poziomu płac, które demotywuje ludzi do rozwoju i zwiększania swoich kompetencji (praca nad dążeniem do awansu staje się mniej opłacalna).

  • Zakaz handlu w niedzielę. Ten postulat również ma spore oparcie w błędnych przekonaniach sporej części społeczeństwa. Argumentują oni, że pracownicy są "zmuszani do pracy w niedzielę", podczas gdy praca w Polsce nie jest przecież przymusowa, podobnie jak nikt nie zmusza ludzi do mieszkania w określonym miejscu czy regionie. Pomijają zupełnie to, że duża część pracowników handlu nie miała nic przeciw pracy w niedzielę, a nawet to ceniła (bo np. pozwalało to połączyć pracę ze studiami, albo mieć wolne w tygodniu na załatwianie innych spraw). Tego rodzaju konflikt (bo niektórzy faktycznie potrzebują wolnych niedziel, np. z powodów religijnych) można by rozwiązać bez szkodzenia większości społeczeństwa, które teraz nie może zrobić zakupów akurat wtedy, gdy ma na to czas. Zamiast zakazu, można by po prostu np. dać pracownikom możliwość odmowy pracy w niedzielę (a pracodawcy mogliby próbować dodatkowych zachęt finansowych). Ale to rozwiązanie już nie budziłoby tak szerokiego, populistycznego poklasku związanego z tendencją ludzi do narzucania innym swoich zwyczajów i preferencji.

  • Utrzymywanie państwowej służby zdrowia. Jest oczywiste, dla każdego, kto ma pojęcie o rzetelnej ekonomii, że podmioty prywatne, działające rynkowo, oferują lepsze a zarazem tańsze produkty i usługi niż centralnie sterowane podmioty "publiczne". Urynkowienie wielu segmentów gospodarki po upadku PRL spowodowało radykalne zwiększenie dostępności dóbr i dobrobytu. Jednak w przypadku tzw. "służby zdrowia" ludzie totalnie błędnie wierzą, że jeśli nie będzie tym zarządzał centralny planista, jak restauracjami i sklepami za komuny, to wówczas ludzie "będą umierać pod płotem". Nie burzą im tego mitu nawet wieloletnie kolejki do specjalistów czy pukanie patykiem w okno przychodni za czasów kowidu. Co więcej, urynkowienie służby zdrowia nie wymagałoby nawet rezygnacji z publicznego finansowania (można by go dokonać np. za pomocą bonu zdrowotnego), ale ludzi za sprawą błędnych wyobrażeń odstrasza nawet takie, kompromisowe rozwiązanie.

  • Państwowa edukacja i płatne studia. Tego obszaru tyczy się to samo, co "służby zdrowia". Pokutują tu chyba wciąż jakieś mity z czasów socjalistycznych. Nasza centralnie zarządzana edukacja już nawet nie tyle, że nie zrobiła żadnych postępów od czasów komuny, ale wręcz się z każdym rokiem pogarsza. Studia mają w większości przypadków żenujący poziom i używane są do sztucznego przedłużania dzieciństwa dorosłym ludziom i opóźniania ich wejścia na rynek pracy, co szkodzi gospodarce, bo większość z nich ostatecznie i tak idzie do takiej samej pracy, do której by poszli po szkole średniej (przysłowiowi magistrzy z McDonalds). Pokutuje kult wykształcenia, ale z racji państwowego i bezpłatnego szkolnictwa powoduje on w istocie szkody dla społeczeństwa. Kobiety przez to później zachodzą w ciążę (mamy katastrofę demograficzną), a mężczyźni później zaczynają pracować, więc coraz trudniej nam rozwijać dobrobyt w kraju.

  • zakaz "hejtu" i inne ograniczenia w wolności słowa. Samo pojęcie "hejtu" jest sztucznym tworem, obliczonym na zamykanie ust wszelkim krytykom. Wolność słowa jest jedną z podstawowych wolności i na jej ograniczaniu może zależeć wyłącznie osobom o tyranicznych zapędach. Każdy ma prawo lubić lub nie lubić, a nawet nienawidzić kogokolwiek. Dopiero wprowadzanie agresji w czyn powinno być ścigane przez aparat państwowy. Sporadyczni pieniacze potrafią być irytujący, więc wielu ludzi jest skłonnych poprzeć ten pozornie słuszny postulat, za którym w istocie idzie mechanizm cenzury jak z iście totalitarnego reżimu.

I to są przykłady prawdziwego populizmu. Nie dajmy sobie wmówić, że jakimś "straszliwym populizmem", który "jest zagrożeniem dla demokracji", jest sprzeciw wobec przekupnej i szkodliwej władzy, przeciw temu, co nazywamy "systemem", gdzie wszystkie media i politycy wielkich partii mówią jednym głosem, a każdy głos sprzeciwu wyciszany i cenzurowany.

153745687_3494130924024499_3148537754085330543_o.jpg



0
0
0.000
1 comments
avatar

Congratulations @dysydent! You have completed the following achievement on the Hive blockchain And have been rewarded with New badge(s)

You published more than 90 posts.
Your next target is to reach 100 posts.

You can view your badges on your board and compare yourself to others in the Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word STOP

0
0
0.000